Tak wspomina ten okres Aleksander Gisman, syn Ferdynanda Gismana, którego wspomnienia z tego okresu przekazała za jego zgodą córka Jolanta Gisman-Stoch w książce Jadwigi Sobczuk pt. “Pokolenia Ziemi Makowskiej” str. 179:
(...) Było lato, rok chyba 1943, a może 1944. W Makowie jest stacja kolejowa, z której tory ułożone są na nasypie biegnącym w kierunku mostu nad rzeką Skawą i dalej w kierunku Jordanowa. Odległość od stacji kolejowej do w/w mostu to ok. 1 km, a odległość do domu “Świt” od nasypu kolejowego to chyba 1,5 km. Pewnego dnia pociąg towarowy z amunicją artyleryjską (wagony otwarte, przykryte słomą dla kamuflażu) na trasie od stacji kolejowej do mostu, został podpalony przez partyzantów. Prawdopodobnie chcieli, aby wybuch amunicji nastąpił na moście, eksplozja nastąpiła jednak przed mostem, a była tak silna, że odłamki wagonów i szyn kolejowych doleciały aż do budynku willi “Świt” (...)
Jest przełom grudnia i stycznia 1944; Niemcy w Makowie ustawili nad rzeką Skawą baterie dział i ostrzeliwali górę Makowską, skąd spodziewali się ataku partyzantów. Pociski z dział przelatywały nad naszym domem, a widać je było wieczorem i w nocy. Niemcy wycofują się drogą od strony Jordanowa przez Maków w kierunku Suchej.
Dom “Świt” ma konstrukcję drewnianą z bali świerkowych i jest podpiwniczony, mury z bloków kamiennych. Obok, po drugiej stronie potoku jest dom też drewniany, ale ściany piwnicy są betonowe – jest własnością p. Rudnickiego. Któregoś wieczoru zapada decyzja, że trzeba schować się w piwnicy, bo może być niebezpiecznie. W nocy słychać strzały z broni automatycznej – to partyzanci zeszli z góry makowskiej, likwidują obsługę niemiecką dział i mówią że jesteśmy wyzwoleni, bo zaraz od strony Jordanowa nadejdą oddziały Armi Czerwonej. Niestety, prawdopodobnie w wyniku braku łączności i rzetelnej informacji, od strony Jordanowa zamiast Rosjan nadeszła wycofująca się dywizja niemiecka.; rozpoczęły się walki i w efekcie likwidacji oddziału partyzanckiego – chyba wszyscy zginęli. Niemcy nie brali jeńców, partyzantów uważali za bandytów. Byliśmy dosłownie na linii frontu, do tej chwili pamiętam, jak przez małe okienko piwniczne zabezpieczone od wewnątrz materacem i drewnianą belką, po wybuchu granatu, wpadają ranni partyzanci – jeden ma urwaną rękę.
Po chwili milkną strzały i w drzwiach piwnicy staje żołnierz niemiecki z wycelowanym w naszym kierunku karabinem i krzyczy: – Raus! Zwei Minuten! Polnische Schweine! Wychodzimy – ja pierwszy, a za mną mama z Piotrem na rękach. Na zewnątrz leżące ciała zabitych partyzantów. Z budynku wychodzą dziadek Ferdek i ciotka Władzia (ciągną na sankach jakieś rzeczy) oraz państwo Małeccy z dziećmi. Okazuje się, że pocisk z działa niemieckiego trafił w okno pokoju, w którym mieszkałem z mamą, bo partyzanci ustawili tam karabin maszynowy; zginęło 4 partyzantów – ich ciała leżały na zewnątrz. Wszędzie słychać strzały – to Niemcy gonią i dobijają partyzantów. My ciągnąc sanki, z których ciągle spadają jakieś rzeczy, idziemy w kierunku głównej drogi i mostu nad Skawą; jest mi bardzo zimno i buty mi spadają, nie mam sznurówek. Wstępujemy do ostatniego budynku po prawej stronie przed główną drogą. Przy dużym okrągłym stole siedzą oficerowie niemieccy, którzy na widok kobiety z dziećmi na rękach, wstają i podają krzesła. Dziadek Ferdek zna perfekt język niemiecki i pyta, gdzie ma iść, bo nasz dom został zniszczony. Dowódca wskazał nam kierunek mostu nad Skawą w kierunku Jordanowa skąd przyjdą Rosjanie, bo w kierunku do centrum Makowa jest niebezpiecznie – będą walki.
Państwo Małeccy zawracają do willi “Świt” (piętro nie było zniszczone) (...) , natomiast my idziemy przez most nad Skawę (teraz wiem, że był zaminowany i jeszcze w tym samym dniu wysadzony w powietrze) w kierunku Białki. Idziemy środkiem drogi, wszędzie przelatują pociski z broni maszynowej, bo partyzanci z góry Makowskiej ostrzeliwują Niemców, którzy rowem wzdłuż drogi uciekają w kierunku centrum makowa. Nasz “dobytek” ciągle spada z sanek – dziadek Ferdek wstępuje do jakiegoś opuszczonego domy przy drodze, zrywa firankę i tym związujemy dobytek, zaraz po tym pocisk armatni trafia w wejście tego budynku. Skręcamy na boczną drogę w kierunku wsi Zawoja i po pewnym czasie wchodzimy do opuszczonej chaty – na podłodze słoma, w rogu pomieszczenia żelazny piecyk, a w przedsionku beczka pełna obierzyn-łupin z buraków pastewnych. Zapalamy ogień w żelaznym piecyku, bo jest zimno, mój brat Piotr ma dopiero 3 miesiące. Wieczorem po kilku godzinach odpoczynku słychać łomotanie do drzwi, to żołnierze rosyjscy tzw. zwiad, są potwornie zmarznięci i głodni, my nie mamy ich czym poczęstować. jest ich kilku, zjadają łupiny z buraków, pytają – Kuda paszli Germancy? – i po chwili odpoczynku ruszają w kierunku Zawoi.
My na drugi dzień wyruszamy w drogę powrotną do Makowa. Widok jest potworny; po obydwu stronach drogi jest pobojowisko, pełno trupów niemieckich żołnierzy, zabitych koni i rozbitych samochodów. Rosjanie wybudowali prowizoryczny most pontonowy, po którym jadą czołgi i samochody – nas też przepuszczają po tym moście. Widziałem, że jeden z samochodów zleciał z mostu do Skawy. Idziemy do domu brata dziadka Ferdka na Jaz, bo parter domu “Świt” jest zniszczony – po drodze ktoś do nas strzela, pociski przelatują nad naszymi głowami. Wita nas ciotka Maryla Wierciak i Basia Gisman. Po kilku dniach stacjonuje u nas brygada Rosjan, którzy odbudowują zerwany most drogowy i kolejowy. Rosjanie są bardzo życzliwi, dzięki nim nie głodujemy, mają dobre zaopatrzenie i świetnego kucharza z Moskwy, a jeden z żołnierzy jest aż z Kamczatki. W międzyczasie, nie pamiętam z kim idę do naszego domu “Świt” – pamiętam tylko ciała dwóch zabitych partyzantów leżących na zewnątrz budynku przy trzepaku; byli już bez butów i spodni.”
Most na rzece Skawa
"Szkic do wspomnień - Aleksander Gisman, Atak partyzantów, nasza ucieczka i powrót"
Fakt, ślady działań walczących stron widoczne są do dzisiaj na balach od strony południowej domu oraz na suficie pokoju południowego z werandą.
W 1946 państwo Małeccy sprzedali Willę "Świt" panu Antoniemu Piergiesowi, który był jej włascicielem do roku 1987, kiedy to nowym włascicielem został autor tej historii i obecnego jej wygladu Kaziemierz Niedźwiedź.